Łączna liczba wyświetleń
piątek, 25 lutego 2011
Rozdział 4
-No chodź, Camillo, chodź. Będzie ci ze mną dobrze. – przymilał się Jacob.
-Nie chcę się zakochać, nie chcę. – mamrotałam z wysiłkiem. Nie jestem moją mamą i nigdy nie będę.
-Czyżby? – usłyszałam zimny głos niewiadomo skąd.
Przede mną pojawiło się lustro. Na moich oczach twarz mi zbielała, włosy stały się rude, rysy wypiękniały.
-Nie!!!- krzyknęłam i otworzyłam oczy.
-O Jezu, nawet nie wszedłem do środka! – obraził się tata, który wetknął głowę przez drzwi.
Cały czas słabo kontaktowałam, ale i tak się roześmiałam.
-A nie, coś mi się dziwnego śniło. – wytłumaczyłam.
-A co? – o my God, ci ojcowie są ciekawscy jak przekupki na bazarze!
-Tato. – westchnęłam. – Są rzeczy, których ci nie chcę powiedzieć, albo nie mogę. Są rzeczy, których sam nie chcesz wiedzieć. I wreszcie są rzeczy, których ci niw powiem, bo jestem perfidna. Kminisz? A do której kategorii zaliczam moje sny, to możesz pomyśleć w klasie, jak już rozwiążesz swoją codzienną porcję Sudoku.
-To ja rozwiązuję Sudoku? – zdziwił się. – Czyli mi nie powiesz? – dodał.
-Nie.
-Trzeba będzie poprosić Edwarda. – wywnioskował. – Niby coś mamrotałaś…
-Co? – przerwałam mu.
-A nic wiążącego. ,,Nie chcę, mamo, nigdy.” Aha, masz bardzo typowy krzyk szczytowy.
Moja mina powinna trafić na YouTube.
-Szczytowy, czyli końcowy. – ojciec przewrócił oczami. – Dużo osób kończy koszmar krzykiem ,,Nie!”
-A ty jaki masz krzyk szczytowy? – zrobiłam palcami znak cudzysłowu w powietrzu.
Jacob zawył:
-Auuu!
Przejechałam dłońmi po twarzy.
-A teraz się ubieraj. Wychodzę.
-No ja myślę! – prychnęłam.
-Och, przecież wiem, że się odstrzelisz dal Jacoba Juniora!- zakpił, w ostatniej chwili uciekając przed nadlatującym kapciem.
Nie miał racji, ten mój kopnięty tatuś. Dżinsy, T-shirt i bluza – to co zwykle. Ale to nie znaczy, że mam zamiar zrezygnować z makijażu.
Przy śniadaniu Esme spytała mnie:
-Coś ty taka zamyślona?
-To przecież oczywis… - zaczął tata, ale nie dałam mu skończyć.
-Po prostu zastanawiam się. Bo tata nazywa mojego nowego znajomego Jacob Junior i jest z niego bardzo dumny, ciekawe dlaczego?
-Chyba uważa nazwanie dziecka jego imieniem za coś w rodzaju pomnika. – poparła mnie Rose.
-Albo… - nie dokończył Edward.
Przynajmniej od tych dwóch osób mogłam się spodziewać pomocy w walce z tatą.
-A podobny do niego chociaż? – zainteresowała się mama.
-No! Teatralnie pokiwałam głową.
-Zaraz okaże się podobny do Emmeta i dopiero będzie draka! – roześmiał się ciut speszony tata.
* * *
-Naprawdę nie lubię czekolady! – tłumaczył się Jacob, gdy poczęstowałam go batonikiem.
-Stary, idź do psychopaty! – przeraziłam się.
Uniósł brwi.
-Psychopaty? Chcesz mnie zabić?
-Och, takie rodzinne powiedzonko. – wyjaśniłam. – Nieważne.
-Opowiedz mi. – zażądał.
-Ok. – zgodziłam się. – No więc, gdy miałam 6 lat myliły mi się trudniejsze wyrazy. Kiedyś Alice cały dzień miała doła, bo nie pozwoliłam jej ubrać się na urodziny koleżanki. Chciałam polecić jej wizytę u psychologa. Pokręciło mi się i zaproponowałam jej odwiedziny u psychopaty. I tak się utarło.
Mieliśmy jeszcze po jednej lekcji. Potem i on i ja wracaliśmy osobno do domu, a po południu miał przyjść do nas z tatą.
* * *
-W lodówce jedzenia dla siedmiu ludzi?
-Ilu?!
-Mogą być głodni, kretynie.
-Dobra, znajdzie się.
-Kapcie rozmiaru XXL są?
-Są!
-Salon i jadalnia przystosowane zapachowo?
-Tak.
-Rose zamknięta na klucz w sypialni?
-Co proszę?
-Wykonać! Szeregowy Emmet, proszę użyć wszelkich środków! I nie zamknąć się razem z nią.
-Generał się znalazł! – wymamrotał buntowniczo mój stryjeczny dziadek.
Rola kierownika podobała mi się i to jak!
-I pospiesz się! Alice mówiła, że już jadą.
-Ale Rose… - przekonywał Emmet. – Posiedzisz tu sobie, a tak to się zmęczysz i zdenerwujesz.
-No dooobra. – zgodziła się. – Nie chcę ich nawet widzieć.
Dzwonek
-A Rosalie jak zwykle szaleńczo w nas zakochana. – roześmiał się Seth, jednocześnie ściskając Edwarda na powitanie.
-Hej. – powiedziałam swobodnie do Jacoba. – Chcesz tu siedzieć i słuchać, jak to było pięknie, zanim się urodziliśmy, czy idziemy do pokoju?
-Jeszcze się pyta. – zagderał Jake. – Już nie mogę się doczekać widoku plakatu nad twoim łóżkiem. – zachichotał.
Spojrzałam mu w oczy i kilkakrotnie zamrugałam.
Zrozumiał… i ryknął śmiechem.
-Chodzi mi… o to… że na… pewno masz… tam jakiegoś… lovelasa, a… nie o… to o… czym myślisz! – ledwo mógł mówić z zachwytu nad własną jakże twórczą pomyłką.
-Spodziewam się! – zaplotłam ręce na piersiach, ale po chwili śmialiśmy się już razem.
-Oto moje królestwo! – powiedziałam, jednocześnie otwierając drzwi i wskazując na plakat nad łóżkiem. AC/DC.
-Cause I’m T.N.T! /Bo jestem dynamitem/ - zanucił Jacob.
-Taaa, chciałbyś! – szturchnęłam go przyjaźnie.
Na obiad zeszliśmy na dół. Po posiłku Jacob z ojcem zaczęli zbierać się do domu, ale Edward znów wciągnął Setha w rozmowę. Ja z Jacobem stanęliśmy koło drzwi.
-Masz drugie imię? – spytałam od niechcenia.
-A tak. Tym razem po tacie – Seth. – roześmiał się.
-A mogę cię tak nazywać? – poprosiłam. – Mylisz mi się z ojcem. – uśmiechnęłam się.
-A jak sobie chcesz. Tylko musisz się przyzwyczaić. – zastrzegł się.
-Jake, wychodzimy! – zawołam Seth, stając w drzwiach.
-To hej, powiedział chłopak, przytulając mnie po przyjacielsku.
Złapałam się na tym, że z przyjemnością wdycham jego zapach, woń lasu i żywicy. A więc świat… Wróć, ja schodzę na tchórzofretki. A nawet na surykatki. Czasami mam ochotę wziąć te moje hormony za łeb i kopnąć w dupę!
-Jutro w szkole. – powiedzieliśmy jednocześnie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz