Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 21 marca 2011

Rozdział 7

Siedziałam przy stole i natężałam wolę, by nie myśleć o tym, co dzisiaj mi się śniło. Niestety, zdekoncentrowałam się…
Spojrzałam na Edwarda i wymownie przejechałam palcem po gardle. Posłusznie (dlaczego?) zacisnął wargi, próbując się nie roześmiać.
Hormony! – wysłałam mu myślami.
-Ostre te twoje hormony! – wyszeptał prawie bezgłośnie.
Mimowolnie znów o tym pomyślałam i na moje policzki wypłynął rumieniec.
Mama zauważyła naszą wymianę zdań i spytała, o co chodzi.
-Camilla – uśmiechnął się szeroko Edward – przekazała mi pewną tajemnicę.
-Skoro się rumieni, to sprawa była poważna… - zawyrokował Emmet.
Tata zdenerwował się tak, jak to ojcowie potrafią.
-Chyba w snach!
Teraz jednocześnie z Edwardem zaczęłam pokładać się ze śmiechu.
-A żebyście wiedzieli!- sypnął się mój dziadek.
Chwilka na skojarzenie faktów.
Rodzice unieśli brwi.
Emmet wsadził sobie chusteczkę do ust, zza której dobiegały nieartykułowane bulgoty.
Rosalie wyraźnie nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać.
Jasperowi i Alice drżały wargi.
Oczy Belli zasuła mgiełka wspomnień…
-Co dzisiaj robisz? – spytała Alice, gdy w końcu zdołała się opanować
-Idę na spacer z Jacobem. – odparłam, marząc, by obyło się bez komentarzy. Chciałoby się.
-Jezu, będę wujem! Ludzie, ja będę wujem! – podniecał się Emmet.
-Raczej wujecznym pradziadkiem. – zgasił go Edward.
Tymczasem ja wymknęłam się z kuchni, bo było za pięć dziesiąta.
Wrzesień był ciepły, więc włożyłam tylko adidasy i inną bluzę /kto nie pamięta, jak Camilla się ubierała, niech zajrzy o rozdziału 4./ Wyszłam przed dom.
W moją stronę biegł Jacob, który starał się biec jak normalny człowiek, ale najwyraźniej zapomniał, jak się to robi. Wykonywał coś w rodzaju powolnego truchciku, przypominającego krok ukochanego do dziewczyny, jak w kiepskich filmach romantycznych.
Stanął przy mnie, był… zdyszany.
Uniosłam brwi.
-Trudno było mi biec… w zwykłym tempie. – wyjaśnił.
Uśmiechnęłam się i z pewnym oporem wmówiłam sobie, że nie dopatruję się w tym stwierdzeniu żadnych sugestii co do mojej osoby.
-Kawa na ławę, czy na razie zbierasz się w sobie? – spytałam bezceremonialnie.
-To drugie… - przyznał.
Zaczynałam mieć coraz konkretniejsze podejrzenia. Moje poczucie własnej wartości urosło o kilka stopni i zaczęło grać w klasy. Hormony, śpiące po nocnej hulance, psykały na nie, żeby tak nie tupało. /żarcik/.
Przez jakiś czas szliśmy w milczeniu.
Jako osoba z natury pracowita, skrzętnie wykorzystałam tę chwilę na dokładne zilustrowanie wyglądu Jacoba.
Czarne włosy, ciemna skóra, oczy o inteligentnym spojrzeniu. Nieco kpiący uśmiech, białe i równe zęby. Wysoki, umięśniony. I na tym koniec, bo się Edward ze śmiechu wykopyrtnie na drugą stronę. Jestem PEWNA, że podsłuchuje!
Wtedy zobaczyłam małe jeziorko, do którego najwyraźniej zmierzał Jake.
Słodki Boże. – pomyślałam – Aż tak?
Przycupnęłam na głazie. Jacob był wyraźnie zestresowany.
Przytłacza go ta sceneria – moje poczucie humoru jak zwykle popsuło mi nastrój liryczny. Ale i tak fajnie, że ktoś się we mnie wreszcie zakochał.
-Ty chyba wiesz wszystko o Zmiennokształtnych? – spytał z nadzieją.
-Mam nadzieję, że sama niedługo stanę się jedną z nich. – powiedziałam, starając się, by zabrzmiało to poważnie.
-A o wpojeniu?
-No… tak. – dalej nic nie rozumiałam
-No bo wiesz… Teoretycznie mógłbym się już w kogoś wpoić…
-I?
-No… Cam, ja chyba się już wpoiłem…
-?
-No… W ciebie…
O. Mój. Boże. Oczy otworzyły mi się szeroko, jak u przerażonego leśnego zwierzątka. Nie tego się spodziewałam! Jak mogłam zapomnieć że mam do czynienia z wilkołakiem?! Bez słowa odwróciłam się i odbiegłam. Jacob miał na tyle przyzwoitości, że mnie nie gonił.
Leciałam jak na skrzydłach. Wpadłam do domu i w szaleńczym pędzie skierowałam się do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi i dopiero wtedy opuściły mnie siły. Opadłam na podłogę i objęłam kolana rękoma.
Przed oczami przepływały mi obrazy…
…Jacob z mordem w oczach, który patrzy, jak rozmawiam z kolegą…
…Ja i Jacob bierzemy ślub, gdy tylko skończę 18 lat…
I wreszcie…
…Jacob z głupią miną, między gronem moich koleżanek, niczym ta lilija wśród traw…
Rzeczywistość nadbiegła niczym krzyk…
…Krzyk Belli:
-Chusteczkaaa! Szybko! Ludzie, bo będzie KATASTROFA!
Szybkie kroki. Bulgot.
Dostałam gwałtownego wytrzeszczu.
-Camilla, jesteś tam?
-Nie ma mnie tu! – odkrzyknęłam. – Pojechałam na Alaskę, ażeby zaciukać pingwina szydełkiem.
-Odszczekuje, znaczy ma jej się na życie. – osądził Emmet.
-Wcale mi się nie ma! – chlipnęłam. – Chce mi się wyć!
-Wiedziałem, że tak będzie. – mądrzył się Jasper.
-Wyście WIEDZIELI! – uprzytomniłam sobie nagle. – Dlaczego mi nie powiedzieliście?!
-To tajemnica Jacoba. – tłumaczył się Edward, który najwyraźniej przeżył atak śmiechu zatamowany chusteczką.
-A ludziom opowiadasz, co myślę. – prychnęłam.
-Tylko w rodzinie, a u nas nie ma ludzi. – odparł poważnie Edward.
-To wcale nie jest śmieszne! – wrzasnęłam, wściekła.
-A co mu odpowiesz? – zainteresowała się mama.
-Nic. – odpowiedziałam dramatycznie. – Zerwę kontakty, przestanę przychodzić do szkoły…
-Wielkoduszna decyzja. – mruknął ojciec.
-Nie kochasz go? – spytała dotąd milcząca Alice.
-Kooocham! – zawyłam.
-Chusteczkęęę! – zawyła Bella.
-Błaźni. – mruknęłam, nie całkiem pod nosem.
-Jak kochasz, to co za problem?
-Zaraz powie, że nie jest go godna! – poinformował nas scenicznym szeptem Edward.
-Nie o to chodzi! – zawołałam. – Ja mam 17 lat, ta moja ,,miłość” to może być przelotne uczucie. A jeśli przejdzie mi po dwóch miesiącach? On będzie cierpiał przez całe życie!
-Ale to jest WPOJENIE. – tłumaczyła mi mama. – To nie jest jednostronne uczucie.
-Jesteś pewna?
-A spójrz na mnie i tatę
Olśniło mnie.
-O kuźwa! Masz rację. – stwierdziłam
Otworzyłam drzwi i wbiegłam do salonu, kierując się do drzwi. Alice zatrzymała mnie w pól kroku.
-Gdzie pędzisz?
Spojrzałam ni nią jak na wariatkę.
-Do Jacoba! – przebierałam nogami, próbując się uwolnić.
-Popatrz w lustro. – poprosiła, prowadząc mnie do dużego zwierciadła.
Włosy w nieładzie. Spojrzenie błędne. Twarz spuchnięta. Pot na czole. Ubranie wymięte i brudne. (Nie bardzo trzymałam się ścieżki, kiedy biegłam.)
-Wzrok dziki, suknia plugawa. – zacytował Edward, który lubił poetów z całego świata.
-Ok., Alice. – westchnęłam. – Zajmij się mną, ale szybko i bez szaleństw.
W ekspresowym tempie byłam umyta, pachnąca, ubrana ładnie, ale sportowo i dyskretnie umalowana.
-A ty w ogóle wiesz, gdzie on mieszka? – spytał Edward przytomnie.
-Nie… - nieci oklapłam. – Ale się dowiem! – dodałam z nagłą determinacją.
-Jest nad tamtym jeziorkiem.- pocieszył mnie
-Siedział tak przez cały czas?! – przeraziłam się
-Nie. Wcześniej biegał po lesie. – Jakoś mnie to nie uspokoiła
Starałam się iść w miarę statecznie, ale i tak szybko dotarłam nad jeziorko. Jacob siedział na kamieniu i ponuro wpatrywał się w wodę.
-Cześć. – powiedziałam nieśmiało.
-Camilla?! – poderwał się z miejsca.
-A ja.
-Myślałem… że już nie przyjdziesz. Dlaczego uciekłaś?
Spięłam się trochę.
-Przestraszyłam się. – przyznałam. – Ale w domu przemyślałam sprawę…
-I?
-Jestem na tak! – uśmiechnęłam się wesoło.
Podszedł i przytulił mnie. Zakręciło mi się w głowie.
-A co na to powiedzą twoi rodzice? – wyszeptał mi do ucha.
Zastanowiłam się chwilkę.
-,,Chusteczkę”. – stwierdziłam stanowczo.
-Kiedyś mi opowiesz. – w jego głosie nie brzmiało specjalne zainteresowanie.
A potem mnie pocałował.
Przed oczami wybuchły mi fajerwerki, w głowie odezwały się anielski chóry. Dobra, przesadziłam… ale i tak było niesamowicie!
Odsunął się ode mnie powoli.
-Cholera. – westchnęłam. – Powiedz, że mi pomożesz robić nową tabliczkę informacyjną do szkoły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz