Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 17 maja 2011

Nie ma to jak rodzina, czyli rozdział 2


Późnym wieczorem stwierdziłam, że potrzebuję fachowej pomocy i muszę porozmawiać z kimś, kto najlepiej mnie zna i całkowicie rozumie.
Wbiegłam na piętro, otworzyłam jedne z drzwi i wetknęłam głowę do środka.
-Mamo! – zawołałam w przestrzeń.
-Tak? – Renesmee pojawiła się obok mnie. Była w fioletowo-szarej piżamie i wyglądała jak mała dziewczynka.
-Możemy pogadać? – gdy byłam nieco zdenerwowana, mój sposób wyrażania się przypominał mieszankę języka psychologów i bohaterek seriali australijsko-brazylijskich.
-No jasne. Ale co zrobimy z tatą? – mama zmarszczyła brwi.
-Zamkniemy go w łazience? – zaproponowałam nieśmiało.
-O nie, moje panie. – tata wyszedł z toalety, która przylegała do ich pokoju.
Okrył się różowym szlafroczkiem mamy, nałożył na uszy słuchawki mp3 i zaczął demonstracyjnie kiwać głową do rytmu.
-Nic nie widzę. – zamknął oczy. – Nic nie słyszę. – wskazał sprzęt. – Ciemny jestem. – wykonał nieokreślony gest.
-Jacobie, wyjdź. – w głosie mamy zabrzmiała stal.
Tata wymamrotał coś pod nosem i, zapominając doszczętnie o szlafroczku, dumnie wyszedł na korytarz.
-No co? – mama spojrzała na mnie badawczo.
-Nie udawaj ślepej. Ta lafirynda, Suzannah, podwala się do Jacoba Juniora!
-No tak. Ale wytłumacz mi istotę problemu.
Wytrzeszczyłam oczy.
-To  jest istota problemu!
-Ale dlaczego? – była spokojna jak posąg.
-Mamo. Ładniejsza. Ode. Mnie. Dziewczyna. Przystawia. Się. Do. Mojego. Chłopaka. – powiedziałam wolno i wyraźnie.
-Córko. Jacob. Się. W. Ciebie. Wpoił. Dla. Niego. Zawsze. Będziesz. Najważniejsza. I. Najpiękniejsza. – odpowiedziała mi tym samym.
-Ale to tak nie działa! – jęknęłam, zrozpaczona brakiem zrozumienia.
-Wierz mi. Działa. – mama spojrzała na mnie z mieszaniną rozbawienia i czułości.
-Ale… - zabrakło mi argumentów.
-No co? Idź już. Spodziewam się jeszcze kogoś.
-Kogo?!
-Jacoba i Suzannah. – powiedziała śpiewnie. – Osobno. – dodała, widząc moją minę. – No i Erica. – stwierdziła po namyśle.
-????????
-Nie myśl, że tylko ty masz problemy z zaistniałą sytuacją. Audiencja skończona. A co do Erica… on zawsze ma jakiś problem.

                                   *                           *                         *

Byłam już gotowa do snu i miałam gasić światło, gdy usłyszałam pukanie w okno.
-Jesteś li wrogiem, przyjacielem, czy jeno duszą potępioną? – spytałam, niespecjalnie wystraszona.
-Księdzem Jerzym Popiełuszką! – usłyszałam głos Jacoba Juniora. –  Wpuść mnie wreszcie, bo ja się zaraz sturlam w klomb stokrotek twojej matki. – kiedy skończyłam 13 lat, tata zasadził tu kwiaty i codziennie ich doglądał. Był to jego ,,dyskretny” sposób na sprawdzenie, czy ktoś aby był u mnie w nocy. Ojcowie…
-Możesz mi powiedzieć, p0omijając oczywiste powody, co robisz w nocy w mojej sypialni? – uniosłam brwi.
Przez twarz Jacoba przebiegł strach.
-Nie mogłem… Były wszędzie… Uciekłem… Goniły mnie…  - bełkotał.
Wciągnęłam powietrze.
-Kto cię gonił?!
-Komary!
Przekrzywiałam głowę i przyłożyłam mu rękę do czoła. Było gorące, ale to nic nie znaczyło – zawsze było.
-No dobra. – westchnęłam. – Od początku. Skąd w naszym domu wzięły się komary? I tak w ogóle, to po co jeszcze u nas jesteś? Czy twój tata nie będzie zły.
-Po pierwsze, byłem w lesie. Po drugie, bo cię kocham. Po trzecie, Walę tatę. Po czwarte i tak wyjechał.
-No to coś ty robił w lesie? – wizje tajemnej schadzki z
- Suzannah przelatywały mi przed oczami.
-Zwiałem. – odparł Jacob z poważną miną. – Przed tą twoją kuzynką. Jak jej tam? Hannah?
-Suzannah. – wycedziłam. – Nie udawaj, że nie wiesz. Ale dlaczego uciekłeś?
Wytrzeszczył oczy.
-Bo ciebie tam nie było? Poza tym ona jest straszna.
-Mam zabarykadować drzwi? – spytałam pół żartem, pół serio.
-I zamaskować okno, bo zniszczenie klombiku będzie na mnie, biedną sierotkę.
Prychnęłam.
Jacob wziął mnie na ręce i zaczął obracać się wokół własnej osi. Piszczałam ze śmiechu. Potem pochylił się i wydawało mi się, że spadnę na łóżko jak worek kaszy, ale w ostatnim momencie delikatnie mnie tam położył. Sam ukląkł przy mnie i zaczął się ,,modlić”, sepleniąc jak dziecko i popiskując dziewczęcym sopranikiem:
-Panie Bose, plosę, żeby Kasia w przedszkolu dostała tufusu, bo jest niegzecna i żeby moja siostzycka nie chowała psede mną ,,Blawo”, bo ja chcę to psecytać. A jak laz jej zablałam, to tam był goły pan. Co on tam lobił, Panie Bose? Amen.
Kwiczałam ze śmiechu.
-Skąd ty to masz?
-Kiedyś podsłuchałem, jak Marie się modliła.
Pokręciłam głową.
-Stary, ona jest warta miliony.
-Chyba jako dzikie zwierzę. – prychnął. – A teraz śpij, jutro idziemy do szkółki. A ty miałaś dzień pełen wrażeń.
-Chyba obrażeń. – mruknęłam. – Ale czekaj. – ocknęłam się z zamyślenia. – Czy ty byłeś u mojej mamy?
-A bo co? – plątał się w zeznaniach Jacob.
-No mów. Od tego zależy mój honor.
-No… byłem.
-Fuck! – zaklęłam. – Przegrałam zakład.
-Nie chcę wiedzieć, o co chodzi.
-I dobrze. – udałam, że już zasypiam.
Jacob nie dał się nabrać i po chwili poczułam na skórze jego delikatnie pocałunki. A potem naprawdę zasnęłam.

-

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz