Łączna liczba wyświetleń

piątek, 12 sierpnia 2011

Podsłuch wieczorową porą, czyli rozdział 7


Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. Wichrowe Wzgórza już się skończyły, a Edward śmiałaby się ze mnie, gdybym zaczęła czytać je od początku.
Leżałam w łóżku. Jacob własnie wyszedł – jak zwykle się zasiedział.
Dal zabicia czasu przysłuchiwałam się odgłosom domu. Pieszczotliwy głos Jaspera (na bank mówił do Alice), podśpiewywanie Esme, ale zainteresowało mnie coś innego. Co tu o tej porze robił jeszcze Jacob Junior?
-Cześć. – to był niepewny głos Suzannah.
-Hej. – Jacob mówił tonem raczej nieprzyjaznym.
-Słuchaj, ja musze ci coś powiedzieć. – moja kuzynka była wyraźnie zdeterminowana.
-Ach tak. Co? – Jacob Junior raczej nie był zainteresowany.
-Lubię cię. – wypaliła desperacko. – naprawdę cię lubię.
Prawie widziałam, jak brwi Jacoba unoszą się w lekko pogardliwym spojrzeniu. Przynajmniej tak zrobiłby Jacob, którego znałam.
-No i?
-Zrobiłabym dla ciebie wszystko. –ciągnęłam ta żmija, jakby nie zauważając reakcji chłopaka.
-Hm, jest taka rzecz… - zaczął Jacob.
Zamarłam, napięłam wszystkie mięśnie.
-Taaak?
-Na początek, odwal się.
-Och.
Miałam nadzieję, że dotarło.
Odwróciłam się na drugi bok i spokojnie usnęłam.
    
                                      *                       *                         *

Po południu następnego dnia wybrałam się z Jacobem do kina, ale film był tak kiepski, ze wyszliśmy wcześniej.
Nikt nie wyszedł na nasze spotkanie, co mocno mnie zdziwiło.
Ogarnięta złym przeczuciem, ruszyłam do salonu, serca domu, gdzie zawsze się coś działo. Jak zwykle, intuicja mnie nie myliła.
Moja rodzina siedziała w kręgu na środku pokoju, plecami do siebie. Każdy mocno chwycił pod łokieć obu sąsiadów, spletli się też nogami. Wszyscy, z wyjątkiem Carlisle’a, który krążył niedaleko z przebiegła miną.
Zamarłam.
-Co się tu odbywa?! – wykrzyknęłam, przerażona.
-Gramy w zęby. – odparł lakonicznie Carlisle.
-W co?!
-W zęby. – oznajmił tata radośnie.
-Czyli?!
-Ja jestem dentystą. – powiedział Carlisle z duma. – A oni zębami. – dodał. – Ja muszę wyciągać ich kolejno, a oni nie mogą do tego dopuścić.
-Ale po co?!
-Sprawdzamy, kto sobie pierwszy nogi z dupy powyrywa! – wyjaśnił tata ze szczęściem na twarzy.
Bez słowa wzięłam Jacoba pod rękę i wyszłam do holu.
Ciężko oparłam się o ścianę.
-Czy jest jakieś miejsce na tym świecie, w którym moja rodzina by się nie wyróżniała? – spytałam powietrze.
-Nocny klub dla kameleonów na twardych prochach. – orzekł stanowczo Jacob  w zastępstwie powietrza.
-To nie są twoje słowa. – spojrzałam na niego podejrzliwie.
-Nieee, Pratchetta. – uśmiechnął się bezczelnie,
-Myślałam ,że Suzannah. – od rana korciło mnie, żeby poruszyć ten temat.
-A to czemu? – stropił się odrobinkę.
-Nie wypieraj się, wszystko słyszałam! – wysyczałam, bezbłędnie naśladując bohaterki seriali australijsko-brazylijskich.
Jacob uśmiechnął się szeroko, po czym przeszedł na międzynarodowe męskie esperanto.
-To nie tak, jak myślisz, mogę wszystko wyjaśnić…
-Jestem z ciebie dumna. – cmoknęłam chłopaka w policzek.
-Naprawdę wszystko słyszałaś?
-Taaa, nie mogłam zasnąć. Byłam w tym domu jedna osobą, która nie zapytała Suzannah, czemu jest taka przybita, dlatego, że wiedziała, a nie dlatego, że jej to nie obchodziło.
-A ile osób zapytało? – zainteresował się Jacob, który jakimś cudem nie pogubił się w tym pokręconym zdaniu.
Przez chwilę bezgłośnie poruszałam wargami, mozolnie coś obliczając.
-Ciocia Rachel! – oświadczyłam w końcu tryumfalnym tonem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz