Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 26 czerwca 2011

O kontuzji mojej skutkach wielorakich, czyli rozdział 6


Elektroniczny odgłos budzika wyrwał mnie z głębokiego snu. Nastawiłam go wczoraj i poinformowałam o tym domowników. Rodzinne pobudki denerwowały mnie wraz z rosnącą ich pomysłowością.
Wystawiłam stopę spod kołdry.
-Nienawidzę poniedziałku! – jęknęłam.
-To wspaniale, bo dzisiaj jest wtorek! – usłyszałam radosny głosik Jacoba Juniora, który najbezczelniej w świecie właśnie włamał mi się do pokoju przez to nieszczęsne okno.
-Wtorku też. – burknęłam, chowając stopę.
-Maruda! A co lubisz?
-Soboootę. – ziewnęłam szeroko. – No i Wigilię. – dodałam po namyśle.
-A jeśli Wigilia przypada w poniedziałek, albo we wtorek? – zapytał chytrze Jacob.
-Siadam w kąciku i płaczę, oczywiście. – rzeczywiście usiadłam, ale nie w kąciku, a na łóżku.
-No popatrz.
Spojrzałam pożądliwie na, leżące na biurku, Wichrowe Wzgórza.
-Och, Jacob! – jęknęłam z udaną rozpaczą. – Chyba wciąż odczuwam skutki wczorajszej kontuzji. Nie dam rady iść do szkoły!
-Taaa, jasne. A na przekomarzanie się od samego rana to mamy siłę?
-To odruch. – obraziłam się. – Idę myć zęby i żeby cię tu nie było, kiedy wrócę się ubrać. Raz widziałeś mnie nagą i to był o jeden cholerny raz za dużo.
-A przemiana? – przypomniał Jacob, jakby to miało mu pomóc.
Łypnęłam na niego złowrogo.
Objął mnie w talii i pocałował. Gdy się odsunął /Szszszsszszplop!/ poczekałam kilka sekund, aż ochłonę i wbiłam w nigo surowy wzrok. Szarpnęłam głową w stronę okna. Uśmiechnął się szeroko, bezczel jednen i wyskoczył, nie licząc się z uczuciami kwiatków.
Ich bohaterstwo przejdzie chyba do historii.

                                   *                           *                               *

Ubrana już i uczesana wśliznęłam się do swojego pokoju i wsunęłam Wichrowe Wzgórza do plecaka.
Wskoczyłam w adidasy i wypadłam przed dom. Wszyscy już na mnie czekali.
Z powodu mojego spóźnienia nie mogłam usiąść z Jacobem, więc wsiadłam do pierwszego lepszego auta. Dopiero gdy zapięłam pasy spostrzegłam ogrom swojego błędu.
Za kierownicą siedział Edward i uśmiechał się upiornie.
Obok niego chichotał diabolicznie Emmet, a na tylnym siedzeniu demonicznie błyszczały oczy taty.
Eric miał minę co ja tutaj robię?, co oznaczało, że jest źle.
-To spisek! – wydarłam się piskliwie.
-Taaak? – przeciągnął samogłoskę Emmet.
-A główka nie boli? - znęcał się tata.
-Nie. – warknęłam.
-Na pewno? Mogę ci dać, serce, proszeczek.
-Wsadź sobie proszeczek.
-Jak ty mówisz do ojca?!- zdenerwował się Emmet.
Bujaj się.
Eric patrzył na mnie, zafascynowany. Wyraźnie się edukował. Zaraz, kurde, notesik wyjmie.
-Ale jak ci się udało uderzyc w to drzewo? A w ogóle, to co to było, rytuał godowy?
-Ostrzegam. – wysyczałam. – Zaraz się przemienię i rozpieprzę ci samochód.
Edward wciągnął powietrze ze  świstem.
-Ale dlaczego wypadłaś z domu późnym wieczorem i to jeszcze z Eric’em? Co się stało? – spytał wścibsko, ale znacznie grzeczniej.
Wyjrzałam przez okno.
-Opowiem ci wszystko jak ruszysz. – obiecałam sucho.
Edward wdepnął na gaz, a ja zaczęłam:
-Pokłóciłam się z Eric’em, nie będę mówić o co.
-He he. – przerwał mi ojciec, ale zgromiłam go wzrokiem.
-Skończyło się wyzwiskami (ja) i rzutem szpilką Rosalie – też ja.
-Czy szpilce nic się nie stało? – zatroszczył się Emmet.
-Nie. – odezwał się Eric mrocznym tonem, co przypominało nieco warczenie królika. – Za to ja dostałem w ucho i w czoło.
-Ach, straszne!- zmartwił się tata. – Ale czekaj? – zmarszczył brwi. – Czemu ty, Edwardzie, nie wyłapałeś tego z jej myśli?
-Bo ona od wczoraj nie myśli o niczym, tylko o tych swoich Wichrowych Wzgórzach. – prychnął Edward. – Najpierw Bella, potem Renesmee, teraz ona…
-To mam też czytała Wichrowe Wzgórza? – przerwałam mu.
-Tak. Masz to w genach.
-Och, nie marudź już. Przecież w tej książce występuje połowa twojej rodziny, w tym ty?
-Że co? Że jak?
-Och, nie udawaj. Edgar podejrzanie przypomina ciebie, przecież nie Eric’a. A Heathcliff /nie wiem, jak to się czyta, mi wychodzi coś jak hiflajf, ale to raczej nie jest to./, przecież to tata. Tylko nie wiem, czy mama to Izabella, czy Katy? No a babcia jest bezkonkurencyjna
Katarzyną.
Nieprawda! – oburzył się.
-Co nieprawda?
-Bella a Katarzyna to niebo i ziemia!
-Ach tak, więc jednak to czytałeś?
-Z nudów. – mruknął. – i skończmy tę dyskusję.
-Ha!

                                           *                            *                          *

Po południu siedziałam z mamą w kuchni i wycierałam naczynia, które ona zmywała.
Wtedy do naszego miejsca pracy wparował Edward, a potem tata i Eric, niczym kurczęta z kurą.
-It’s raining man! Pada deszcz facetów/ - zanuciła mama, szorując talerz.
-Allelujah! – prychnęłam szyderczo.
-Co prychasz? – ojciec jak zwykle się czepiał. – Tu mówią pokolenia.
-O przepraszam. – odezwał się Edward. – Ja się nie dam zabukować w teścia. – powiedział, biorąc ode mnie szklankę i nóż, żeby je odłożyć na miejsce.
-Ale nim jesteś. – droczył się tata.
-Uważaj, on ma nóż! - krzyknęłam ostrzegawczo.
-Phi! – uśmiechnął się Jacob Senior i po chwili wydłubywał kawałki szkła z zasklepiającego się ucha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz