Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 12 czerwca 2011

Ja to mam szczęście, czyli rozdział 5


Po wyjściu Jacoba spojrzałam na Erica.
-Idę się teraz spytać mamy, dlaczego ty nie jesteś śliczny.
Chyba zrozumiał, że się wydurnił, bo spochmurniał.
-Ani mi się waż. – mruknął.
-Bo co mi zrobisz? – spytałam śpiewnie a radośnie.
-Dziecko9 ci zrobię! – palnął, zupełnie bez sensu.
To wtedy zrozumiałam, że mam do czynienia nie z idiotą, ale z niebezpiecznym idiotą.
Fakt ten nie przestraszył mnie, tylko zdenerwował.
Posłałam mu moje, słynne w całej rodzinie Spojrzenie Maniakalnego Mordercy.
Eric oprzytomniał. Nadął się cnotą i zaczął:
-Była to oczywiście metafora…
-Nie myl metafory z onomatopeją. /onomatopeja – naśladowanie odgłosów, np zwierząt/ - wymamrotałam.
-…bo – ciągnął Eric, niezrażony. – pomijając, że jesteś moją kuzynką, to i tak nie tknąłbym cię nawet kijem.
No nie, teraz przedobrzył! Wkurzyłam się.
-Ty. – rozejrzałam się. – Zidiociały. – przykucnęłam. – Włochaty. – podniosłam z podłogi jeden z butów Rosalie. Czerwona, 8-centymetrowa szpilka. – Kretynie!
Kretyna podkreśliłam celnym wyrzutem bucika w powietrze, a konkretnie w stronę głowy Eric’a.
Pantofelek czubkiem chlasnął chłopaka w czółko, a obcas wbił mu się w ucho.
Tylko sekundę napawałam się swoim czynem, bo mój kuzyn rzucił się w moim kierunku, planując zemstę. Odwróciłam się i wypadłam na dwór. Skacząc na główkę za schodków werandy, przemieniłam się – szło mi to coraz lepiej!
Usłyszałam rozrywane ubrania – nic to! Nikt nie będzie mi miał tego za złe. Pobiegłam w las. Za sobą słyszałam Eric’a.
Zerknęłam w myśli Jacoba. Był prawie w domu, ale zawrócił, gdy zobaczył w moich myślach całą sytuację.
No co ty! – zawołałam w swoim umyśle. – Nie widzisz, że świetnie się bawię?
Po kolejnych kilkunastu metrach ucieczki nie wyrobiłam na zakręcie i, z w3łaściwą sobie gracją i precyzją, wyrżnęłam łbem w drzewo.
Znowu będzie draka. – pomyślałam półprzytomnie, a potem (który raz w ciągu ostatniego miesiąca?) zapadła ciemność.
W moim umyśle – w lesie od początku było ciemno.

                                    *                                *                                       *

Po jakiś kilkunastu sekundach ocknęłam się, zamroczona. Usłyszałam Carlisle’a:
-Potrzebuję cię jako człowieka, Cam.
Wytężyłam wolę i przemieniłam się. Było to trudne. Chyba jednak miałam talent po ojcu, bo Jacob Junior, stojący obok mnie w ludzkiej postaci, gwizdnął cicho. A potem, niewaidomo czemu, mocno zagryzł wargi.
Dopiero teraz poczułam ból zdfrowiejacej głowy.
-Auć. – syknęłam. – Czy mamy szanse na trochę dragów?
-Po moim trupie. – powiedział Edward, wychodząc z domu.
-Ty nie żyjesz. – wytknęłam mu.
-Ubierz się lepiej. – o nie. Cały czas byłam NAGA!
Spłonęłam rumieńcem i przyjęłam szlafrok, którym szczelnie się owinęłam.
-Chodź do domu. Położysz się do łóżka, możesz mieć wstrząs mózgu.
Z twarzy Jacoba i Eric’a wyczytałam, kto doznał szoku i powinien położyć się do łóżka.
-Nie mam wstrząsu mózgu! – nie tak to się miało skończyć!
Chwiejnie wstałam i skierowałam się w stronę domu. Na czole miałam już tylko bliznę i zaschniętą krew.
-Czyli jednak nie wrócę na noc do domu. – stwierdził Jacob tonem pogawędki.
Głośno jęknęłam.

                                        *                       *                          *

Tata, Edward, Carilsle (ok, to lekarz), Jacob (!) i… po prosty ślicznie, Eric. Będzie miał temat do fantazji do końca roku. Tata, Edward Carilsle…
-Cam, możesz przestać to przeżywać? – zdenerwował się dziadek. – Usilnie próbuję o tym zapomnieć, żeby nie wyrobić sobie traumy.
-Ja mogę w ogóle przestać myśleć. – obraziłam się. Zaplotłam ręce na piersiach, chociaż tego akurat Edward nie mógł widzieć. Był w salonie, a ja ZNOWU leżałam w łóżku!
-W takim razie co zamierzasz robić? – zainteresował się Edward.
-Kląć. – oznajmiłam z głębokim zadowoleniem.
-Phi! Wsadzić to sobie możesz.
-Oj, nie trzeba było tego mówić.
Z całą silą woli, na jaką było mnie stać, zaczęłam w myślach śpiewać piosenkę Beatlesów:
She was just sventeen, you know, what i mean. /Ona miała tylko 17 lat, ty wiesz, co to znaczy./
-Ale wpadła na drzewo. – dokończył Edward.
Bez słowa po prostu przełączyłam ma następną piosenkę.
Try to see it my way. /Spróbuj zobaczyć to z mojej strony./
-Rozumiem, że mówisz w imieniu tego biednego drzewa. Nieźle mu przywaliłaś. Masz rzeczywiście twardy łeb, Camilla.
-Czego mnie dręczysz, potworze? – jęknęłam.
Love love me do /Kochaj mnie, kochaj./
-Och zamknij się.
-Czy ja coś mówię?
You know, i love you. /Ty wiesz, że cię kocham./
-Weź się przymknij!
-Magiczne słowo. – zażądałam.
I always be true. /Nie zawiodę cię./
-Cholera jasna, Camilla!
-Widzisz, jakie to proste? – powiedziałam słodko. – Tylko co ja teraz będę robić?
Wtedy do pokoju weszłam Bella, niosąc w dłoniach jakąś książkę.
-Co to? – spytałam nieufnie.
-Wichrowe wzgórza. 0 gdy byłam w twoim wieku, uwielbiałam tę książkę.
Obejrzałam okładkę. Jakaś dzicz, a w sercu dziczy domek. Hm. Tylko tego mi brakowało. Ukochana książka z dzieciństwa mojej babci. Pięknie.
Przełamując wewnętrzny opór, zaczęłam czytać.

                                    *                   *                     *

Tej nocy w moim pokoju długo nie gasło światło. Czytałam…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz