Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 5 kwietnia 2011

Alice jest jednak sadomasochistką, czyli rozdział 2.

-Camilla, pobudka! Idziemy do szkoły! – poinformował mnie tata.
Otworzyłam jedno oko.
-My? – zdziwiłam się, znów zapadając w drzemkę.
-Tracimu ją, tracimy! – zaryczał ojciec. – Camilla, nie zasypiaj!
Nawet nie uchyliłam powieki.
-Zmuś mnie. – poprosiłam.
-Jak chcesz. – zgodził się Edward, ładując się do mojego pokoju.
Zrzucili ze mnie kołdrę,  potem Edward chwycił mnie za nadgarstki,  a Jacob za kostki. Po czym, lekko kołysząc moim ciałem, wynieśli mnie do salonu i zmierzali w stronę łazienki.
Ale ja się nie dałam. Wysunęłam stopę z, na chwilę zwolnionego, chwytu taty i zręcznie kopnęłam go poniżej pasa.
Nieszczęśnik puścił mnie i zgiął się w pół. Dopiero potem sobie przypomniał, że przecież go to nie zabolało i próbował znów mnie chwycić. Ale moje nogi stały już na podłodze, a ja wyrywałam się Edwardowi, który uwolnił mnie z wrażenia.
-Co to za dom?!!! – wrzasnęłam, wściekła. – Już nawet pomarudzić trochę nie można, bo od razu robicie taki cyrk, że strach się bać!!! Jak wam się nudzi, znajdźcie sobie  inne zajęcie. Nie jestem domową świnką morską, królikiem doświadczalnym i zabawką w jednym!
Wkurzona, trzasnęłam drzwiami łazienki.
Gdy już zupełnie się rozbudziłam, dotarło do mnie, że mam dzisiaj urodziny. Jednak nawet ta świadomość nie poprawiła mi humoru.
Zaraz! – odkryłam. – Przecież takiej obrażonej Cam nijak zaśpiewać ,,Sto lat”, ani teraz, ani po szkole. Znaczy, są w kropce, no to ślicznie!
W znacznie lepszym nastroju wyszłam z łazienki, ale przybrałam minę tak groźną, że bez kija ani przystąp.
Wreszcie z grobową twarzą zasiadłam do śniadania.
-Cam, bo tego – zaczął nieśmiało tata – z tą no pobudką, to był ten no mój tego pomysł. I tego… przepraszam.
-Za co przepraszasz? – spytałam na pół serio, na pół naśladując przedszkolankę godzącą
 dwa maluchy. Wzrok nadal miałam wbity w talerz.
-Że cię brutalnie wyciągnąłem z łóżka zamiast zrobić to jakoś delikatniej. – wił się tata.
Spojrzałam na niego z politowaniem.
-I po co te podchody? – spytałam. – Mam dziś urodziny. Ja o tym wiem i wy o tym wiecie. Alice zrobi imprezę, to pewne. I mi to naprawdę nie przeszkadza. Ale – obrzuciłam rodzinę ciężkim spojrzeniem – żadnego krzyczenia ,,niespodzianka”, bo w dziób.
-A prezenty? – ośmieliła się mama.
-Prezenty – zrobiłam minę królowej – mi nie przeszkadzają.

                             *                             *                                *

Nie wiem, kto wymyślił matematykę na pierwszej lekcji. I chyba nie chcę wiedzieć. Skoro moja rodzina potrafi nie zabijać pomimo instynktu, to ja też nie powinnam. Ale wolę nie próbować, jak silną mam wolę.
Dzisiaj przynajmniej miałam wszystkie pomoce. Nawet mój zeszyt, poszukiwany listem gończym, odnalazł się wreszcie w pokoju mamy, mimo częstych i uroczystych zapewnień, że go tam nie ma.
A właśnie, mama. Przenieśli ją na moje zajęcia. Szlag.
Do klasy wszedł nauczyciel, pan Richardson, czy jakoś tak.
-Tu jest cicho. – odkrył zdumiewającą prawdę. – Za cicho. – dodał.
-Ukradł pan ten występ Shrekowi, tęskni teraz za nim. – wyrwała się Molly, drobniutka blondynka, najwyraźniej w nastroju samobójczym.
Została starannie zignorowana
-Kogoś ciągnie do tablicy? – Boże, jak ja nie cierpię pytań retorycznych! – Nie? – zdziwił się nieszczerze. – Czemu? – otworzył oczy jak niewinna panienka.
-Przytłacza nas pańska wybitna osobowość. – zakpiła Ness w atmosferze ogólnego terroru.
Zuch mama!
Nauczyciel otworzył usta…
-Nie wiem, proszę pana, czy jestem mądra. Ale do tablicy mogę przyjść. – odgadła jego słowa.
Przedefilowała przez klasę i stanęła na baczność koło biurka.
-Ty, Cam, pożycz siostrę. – poprosiła szeptem Susan, koleżanka z ławki.
Zachichotałam.
-Co tak śmieszy drugą pannę Cullen? – kolejne belferskie pytanie retoryczne!
-Czysta radość życia, sir. – zapewniłam go z bezczelnym uśmieszkiem.

                          *                                  *                                         *

Na geografii nie zostałam spytana i pokazałam Jacobowi język, co sprawiło mi niewymowną satysfakcję.
Alice pod głupim pretekstem została dziś w domu. Reszta Cullenów miałam przyjść na gotowe.
Weszłam do domu. Serpentyny. Baloniki. Confetti. Boże, nie! JA JĄ ZABIJĘ.
-Alice jest jednak sadomasochistką. – oświadczyłam.
-Znaczy, ma sad, w którym się biczuje? – upewnił się tata.
-Nie. Lubi sprawiać ból sobie i innym. – wytłumaczyłam.
-Innym? – przeraził się ojciec.
-Myślę, że tym razem postawiła na siebie. –uspokoiłam go.
Jeszcze raz rozejrzałam się po dekoracjach jak dla przedszkolaka.
-Dzisiaj sobie odpuszczę. – powiedziałam głośno. – Ale jutro – prawie krzyczałam – zrobię jej kosmiczną awanturę!
Dostałam
-Od Carlise’a i Esme – nowy odtwarzacz CD (stary się zepsuł).
-Od Belli – pakę książek Jane Austin i sióstr Bronte. (O przepraszam, ja JUŻ MAM zajęcie na długie zimowe wieczory.)
-Od Edwarda – zeszyt do cytatów (myśli, że zamieszczę jakiś jego, niedoczekanie).
-Od Alice – ciuchy (jakżeby inaczej).
-Od Jaspera i mamy – wszystkie płyty Beatlesów. (Od razu widać, kto się pod kogo podczepił.)
-Od Jacobów Dwóch – zestaw skórzanych, plecionych bransoletek. Każda z przywieszoną inną figurką wilka. (Starszy dziubał wilki w drewnie, a młodszy ściubolił bransoletki.)
Niezły połów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz